czwartek, 21 maja 2015

Bardzo antypatyczny romans antypatycznych ludzi - "Jeden Dzień" David Nicholls

Jestem pod wielkim wrażeniem talentu autora. Gwiazda jego talentu będzie świecić jasno jeszcze przez wiele lat. Czuję wielki podziw dla kogoś, kto potrafił napisać książkę, w której nie występuje ani jeden sympatyczny bohater.


Na ogół nie piszę, nie rozmawiam, nie zastanawiam się nad książkami perfekcyjnie nijakimi i doskonale średnimi. "Jeden dzień" Davida Nichollsa to idealne czytadło do pociągu. Nie da się z niego wyciągnąć niczego ciekawego, nie zmusza do refleksji, po prostu książka typu "przeczytać i zapomnieć".

Ot, takie tam czytadełko. Po skończeniu naszła mnie jednak nieoczekiwana, a jednocześnie fascynująca refleksja. W tej książce nie występuje ani jeden pozytywny bohater. Ani jeden! Same buce, chamy i osoby słabo usprawiedliwiające swoje nieszczęsne postępowanie. Nikt nie zasługuje na najmniejszy cień sympatii, bo cechy negatywne równoważą się z cechami pozytywnymi i wychodzi z tego niestrawna papka.
Najgorszy z tego wszystkiego jest główny bohater, któremu do zestawu błędów młodości brakuje tylko seksu z meksykańskim transwestytą zarażonym kiłą (narkotyki, przygodny seks, alkoholizm, jazda po pijaku, no wszystko już było). Równie niestrawny jest po cudownej przemianie w Dobrego Człowieka Nawróconego Ojca Swojej Córki pod koniec książki, chociaż i tak czytelnik nie pragnie go zrzucić ze szczytu wieżowca, a tylko utopić w sedesie. 

Oprócz tego każdy bohater ma romans. Wszyscy poza przelotnym chłopakiem Emmy, który został zohydzony i przedstawiony w sposób nader żałosny (bo to przecież nie Dexter!) jako dzieciuch, który cierpi na biegunkę i opowiada nieśmieszne żarty, je tylko zamawiane żarcie i ma okropną bieliznę. 

Czemu służą te romanse? Odnoszę wrażenie, że autor chciał ukarać swoich bohaterów. Każdy romans jest nieudany, nie ważne czy chodzi o bohatera głównego czy pobocznego. Działa to na zasadzie "dobrze tak suce stającej na drodze prawdziwej miłości!!!11", z tego samego powodu chłopak Emmy jest takim życiowym nieudacznikiem. No błagam, nie jesteśmy już w podstawówce. 

Najgorszy jest jednak alkoholizm Dextera. To chyba najbardziej skrzywiony obraz alkoholizmu z jakim miałam do czynienia w jakiejkolwiek książce. Alkoholizm to czasem element humorystyczny, miejscami coś, od czego można się uwolnić jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, miejscami sposób na pokazanie jak bohater bardzo cierpi, a najczęściej mało emocjonujący element fabuły,który w gruncie rzeczy niewiele wpływa na życie Dextera. Nie proszę Pana Autora, alkoholizm tak nie wygląda. 

Nie rozumiem, nie mieści mi się to w głowie. Jak to się stało, że ani jedna osoba występująca w tym DZIELE nie jest sympatyczna? To jest majstersztyk! Jak można było stworzyć tak odrzucające kreacje bohaterów w książce (bądź co bądź) o miłości? Skąd te pozytywne recenzje, skąd te "przepłakane noce", o jakich piszą recenzentki na lubimyczytac.pl? Dlaczego książkę tę poleciła mi śliczna sprzedawczyni w księgarni? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi.

Nie polecam, nawet lolcontent z tego jest słaby.

Ps. Po zastanowieniu stwierdzam, że równie niesympatycznych bohaterów znalazłam jeszcze w dwóch książkach: "Gra o Ferrin" Katarzyny Michalak oraz "Szczęście w cichą noc" Agaty Ficner-Ogonowskiej. Co jest z tą literaturą kobiecą?

0 komentarze:

Prześlij komentarz